Jedno jest pewne - "Z korpo nie wygrasz".
Przypadkowo podsłuchana rozmowa. O życiu, o pracy, o tym, jak korporacje niszczą wszystko, co masz. Troje znajomych, którzy siedzieli i siedzą na różnych stanowiskach branży farmaceutycznej. Różne historie - mniej lub bardziej przerażające, niewiarygodnie rzeczywiste, które sprawią, że każdy zastanowi się zanim wejdzie w to bagno... Jedyna taka opowieść o tym, jak niemoralnie potrafią postępować ludzie. Mocna książka o korporacjach. Taka, która odkrywa najmroczniejsze tajemnice i skłania do przemyśleń na temat człowieczeństwa. Okazuje się, że ludziom wcale nie potrzeba wojny, by utracić to, co w ludziach jest najpiękniejsze - dobro, niewinność, chęć do niesienia bezinteresownej pomocy, ale przede wszystkim umiejętność traktowania innych
z szacunkiem.
z szacunkiem.
"Piłeczki w palcach żonglerów" to wcale nie nudna, naukowa książka, wręcz przeciwnie! Zaskoczył mnie fakt, że porusza temat trudny, a jednocześnie jest taka swojska. Jest tu miejsce na przekleństwa i codzienny, nieubarwiony język. Tu powieść przeplata się z krótkimi wyjaśnieniami terminów, zjawisk, które występują w tej branży, a wszystko to tworzy godną podziwu całość, choć teoretycznie szanse na to, by to się udało były w moim mniemaniu dość marne. I choć nie jest to książka z gatunku horroru to potrafi przerazić wielokrotnie. Jej autor, Artur Zygmuntowicz, robił karierę w farmaceutycznej branży przez 20 lat. Na własnej skórze przekonał się jak okrutny może to być biznes. W końcu powiedział dość i... powstała książka. Autor nie stworzył jej jednak
w błyskawicznym tempie. Prace nad tą pozycją trwały kilka lat. Wydanie książki poprzedzały liczne rozmowy z osobami zamieszanymi w branżę farmaceutyczną. Zamysłem było stworzenie książki, która obali wszystkie mity i w końcu wyjawi całą prawdę, odkryje paskudne sekrety i będzie książką przestrogą. Jednak nie wszystko jest tu tak poważne jak mogłoby się wydawać. Humoru również tu nie zabrakło, a w pamięci pozostał mi przepis na udawane L4, którego prawdziwości nikt nie będzie w stanie podważyć.
w błyskawicznym tempie. Prace nad tą pozycją trwały kilka lat. Wydanie książki poprzedzały liczne rozmowy z osobami zamieszanymi w branżę farmaceutyczną. Zamysłem było stworzenie książki, która obali wszystkie mity i w końcu wyjawi całą prawdę, odkryje paskudne sekrety i będzie książką przestrogą. Jednak nie wszystko jest tu tak poważne jak mogłoby się wydawać. Humoru również tu nie zabrakło, a w pamięci pozostał mi przepis na udawane L4, którego prawdziwości nikt nie będzie w stanie podważyć.
Warto wspomnieć o samym procesie powstawania książki, a właściwie o tym, jak Artur Zygmuntowicz zabezpieczył swoje życie przed jej wydaniem. Wiadomo, że wszystko, co obnaża niewygodne sekrety jest niebezpieczne. Pisarz podał odpowiednim służbom listę nazwisk, których właściciele mogliby chcieć się z nim rozprawić w zamian za to, że ujawnił brutalną prawdę. Jak widać pisanie to ciężki kawałek chleba!
Czy książkę "Piłeczki w palcach żonglerów" mogę polecić wszystkim? Oczywiście, że nie. To nie jest coś, co można polecić miłośnikom literatury rozrywkowej, niewymagającej i takiej, która trudne tematy omija szerokim łukiem. Jednak z czystym sumieniem mogę polecić ją tym, którzy mają lub planują mieć coś wspólnego z branżą farmaceutyczną, a także miłośnikom twórczości Patryka Vegi. To nadzwyczaj interesujący obraz farmacji...
Za możliwość lektury dziękuję Arturowi Zygmuntowiczowi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisząc komentarz wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych.