Z obserwacji wiem, że większość z was ma dość swoich rodziców. Tak zwany konflikt pokoleń, prawda? Twierdzicie, że życie bez rodziców byłoby super. Nikt niczego nie każe, nie rozkazuje, możemy robić co nam się podoba. Ale uwierzcie, że życie bez rodziców nie jest czymś fantastycznym. To właśnie udowodni nam trójka bohaterów książki "Nasza własna wyspa".
Po śmierci rodziców troje osieroconych dzieci zostaje na tym świecie prawie całkiem samotnie. Jonathan, Holly i Davy. Od tej pory muszą radzić sobie sami. Opiekę nad młodszym rodzeństwem przejmuje najstarszy brat Jonathan. To na niego spada ogromny ciężar. Bo czy łatwo jest zajmować się dorastającą dziewczynką i niedużym braciszkiem? Czy każdy młody chłopak byłby w stanie porzucić swoje marzenia i stać się głową rodziny, ojcem dla rodzeństwa?
"Nasza własna wyspa" to książka o tym, jak to jest być dzieckiem. Holly opowiada czytelnikowi o wszystkim. O codziennym życiu, konfliktach, problemach finansowych, zmaganiach z opieką społeczną i nauczycielami. Nagle w ich życiu coś się dzieje. Dostają ogromną szansę na wyjście z długów i wyjście na prostą. Wszystko to łączy się z dość nieprzyjemnym wydarzeniem. Śmiercią cioci Irene. Okazuje się, że bogata, a zarazem skąpa ciotka zapisała coś dzieciakom w testamencie. I oczywiście wszystko byłoby cudownie gdyby nie fakt, że nikt nie wie, gdzie znajduje się tej chwili odziedziczona biżuteria. W ten właśnie sposób rozpoczyna się gra o wielką stawkę. Ta biżuteria jest dla dzieci jedyną szansą na normalne życie. Co ma z tym wspólnego album przekazany Holly przez ciocię Irene pewien czas przed śmiercią? Jonathan, Holly i Davy wyruszają więc na poszukiwania. Jak zakończy się podróż? Czy uda im się odnaleźć ich własną wyspę?
"Nasza własna wyspa" to piękna książka, wspaniała historia opowiadana z perspektywy dziecka. Dziewczynki, która mimo młodego wieku przeżyła bardzo wiele. W jej krótkim życiu spotkało ją wiele złego. Brak ojca, strata matki, życie z dnia na dzień. Los daje rodzeństwu życiową szansę na odbicie się od przysłowiowego dna. Spróbują wykorzystać tę szansę. Ale czy im się uda?
"Nasza własna wyspa" to przede wszystkim książka o przyjaźni, więzach rodzinnych, o prawdziwym życiu. Myślę, że Sally Nicholls chciała przekazać przez tę książkę coś większego. Może to, że nie należy oceniać na podstawie okładki? A może to jak ważne jest posiadanie kogoś na kogo zawsze można liczyć?
Za możliwość lektury dziękuję
Lubię takie zwykłe powieści o codziennych problemach. Chętnie przeczytam. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na konkurs:
czytanienaszymzyciem.blogspot.com
Kojarzy mi się z Kevinem, który został sam w domu, albo poleciał do Nowego Jorku :D
OdpowiedzUsuńPo większym wgłębieniu się w recenzję widać, że dokładnie nie o to chodzi... ;)
UsuńZainteresowałaś mnie. Takie książki są ważne, bo uwypuklają znaczenie rodziny i przyjaźni.
OdpowiedzUsuńCiekawa książka, chociaż nigdy wcześniej o niej nie słyszałam. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie na rozdanie :)
Dominika z booksofsouls.blogspot.com
Bardzo ciekawa książka. Na pewno wzbudziłaby we mnie wiele emocji :)
OdpowiedzUsuńhttp://reading-mylove.blogspot.com
Fajnie, że coraz częściej książki dla młodzieży poruszają tematy trudniejsze. Przyznam, że na pierwszy rzut oka książka mnie nie zachęciła, ale po wgłębieniu się w twoją recenzję nabrałam dużej ochoty. Bardzo chętnie się rozejrzę w księgarni. Mojemu rodzeństwu też powinna się spodobać.
OdpowiedzUsuńKsiążka może być ciekawa, naprawdę.
OdpowiedzUsuńSama pewnie bym już leżała w rowie, gdyby moi rodzice zniknęli, więc chętnie zapoznam się z tą historią ;)
Pozdrawiam gorąco i zapraszam na moją nową recenzję,
Isabelle West
Z książkami przy kawie