piątek, 30 marca 2018

ANDRZEJ MATHIASZ: "DBAŁEM TYLKO O TO, ŻEBY NIE POWIELAĆ ŻYWCEM (...) POMYSŁÓW"


ANDRZEJ MATHIASZ - urodził się w poprzednim wieku. Skończył prawo, ale zamiast wsadzać innych, sam poszedł na pół roku za kratki za kierowanie strajkiem studenckim po wprowadzeniu stanu wojennego. Zamiast prawem zajął się teatrem, współtworząc jedną z najsławniejszych grup teatru alternatywnego lat 70 i 80-tych ubiegłego wieku – Teatr Provisorium. Parał się też poezją („Wiersze i rysunki” wydane w drugim obiegu pod pseudonimem Paweł Ksiąski) rysunkiem, filmem (niezależny film fabularny „Numer”), reportażem i dokumentem telewizyjnym i produkcją reklamową. Obecnie pisze. Wcześniejsze książki (dwie pozycje dla dzieci zostały wyróżnione
w konkursie „Książka przyjazna dziecku” dla książek niewydajnych) opublikował w sieci na stronie: mathiasz.pl. „Druga rzeczywistość” to pierwsza powieść wydana tradycyjnie. W rezerwie
z aktywności została mu jeszcze muzyka. Problem w tym, że nie dysponuje wybitnym słuchem.


Skąd pomysł na tę powieść? Czym się Pan inspirował?
Ja mam taką przypadłość, że inspirują mnie jakieś drobne, często nic nie znaczące detale. Uruchamiają moją wyobraźnię, która zaczyna wypluwać z siebie jakieś ciągi scen, dialogów
i obrazów. Często bez ładu i składu. Muszę nad tym bardzo panować, brać to potem w cugle, doszukiwać się w tym jakiegoś sensu, lub ten sens temu nadawać. Zamiast od razu zacząć od sensu, a potem do tego skonstruować fabułę, to ja zaczynam niejako od końca. Tak też było w tym przypadku. Pewnego razu nie dostałem kilku bardzo ważnych SMS-ów, na które czekałem. Wiedziałem, że zostały wysłane, ale nigdy do mnie nie dotarły. Przepadły gdzieś w sieci. Zaginęły. Potem przeczytałem przypadkiem krótką notkę, że w przypadku awarii sieci, wiadomości, które nie dotrą przez jakiś czas do odbiorcy, są przez operatora po prostu kasowane. Nie wiedzieć czemu dodałem od razu tym SMS-som wygląd i osobowość ich nadawców i wyobraziłem sobie więzienie, w którym te SMS-y są przetrzymywane, badane, a potem likwidowane. I to właśnie uruchomiło cały proces, pełen rozmaitych zwrotów, zakończony w końcu powstaniem tej powieści
o zagrożeniu dla świata ze strony z pozoru niegroźnego wirusa. 

Czy połączenie tylu gatunków literackich w jednej książce sprawiło Panu trudność jako pisarzowi? Czy pisanie stało się przez to dużo większym wyzwaniem?
Podział na gatunki jest czymś sztucznym. Życie jest wielogatunkowe. Tak jak i księga, na której opiera się nasza kultura, czyli Biblia. W Starym Testamencie jest wszystko – od miłości, także cielesnej, po sensację, horror, fiction, dramat obyczajowy, czy wojenny. Dla mnie łączenie gatunków było wręcz sporym ułatwieniem. Zwłaszcza kiedy napotykałem na jakiś problem, który wydawał mi się nierozwiązywalny. Tak na przykład było z problemem odróżnienia przez głównego bohatera postaci prawdziwej od nieprawdziwej, tej z Drugiej rzeczywistości. Nie wiedziałem jak to wymyślić, skoro dla Toma obie rzeczywistości miały być tak samo realne, że aż na początku nieodróżnialne? I tu właśnie przyszedł mi w sukurs trick z horrorów - słynna klisza filmowa
z odbiciem w lustrze. I nie wahałem się tego wykorzystać, ani dlatego, że to wzięte z innego gatunku, ani dlatego, że to tak znany, wręcz żelazny motyw gatunku. Przeciwnie, właśnie to, że jest to taka klisza, dodatkowo według mnie uwiarygadniało całą tę sytuację. Jak i inne klisze czy też motywy wzięte z sensacji czy science fiction. Dbałem tylko o to, żeby nie powielać żywcem czyiś już konkretnych pomysłów, a i tak nie ustrzegłem się podobieństwa pewnego motywu. Niestety, gdy zobaczyłem go w filmie, w którymś z programów telewizyjnych, było już za późno, żeby go usunąć lub przerobić, gdyż książkę już miałem gotową. W przeciwnym razie na pewno wymyśliłbym coś innego. Mam tu na myśli motyw z licznikami, jako elementu budowania napięcia przez upływ czasu do likwidacji głównego bohatera.

Czy bohaterowie "Drugiej rzeczywistości" mają coś z Pana? A może mają cechy bliskich Panu osób?
Nie. Postacie, zwłaszcza te z przestrzeni Drugiej rzeczywistości, ulepione są z szablonów, wyobrażeń i stereotypów. Bo przecież Druga rzeczywistość jest jedynie imitacją tej pierwszej.
A każda imitacja, żeby dorównać oryginałowi, musi być od niego lepsza, a więc „bardziej”. To zawsze powoduje, paradoksalnie, że zawsze jest przedobrzona, a co za tym idzie gorsza. „Przewalona”. Dlatego moi bohaterzy są w większości przerysowani, sztuczni, wręcz komiksowi. Ponieważ są imitacjami ludzi, są zlepieni z wyobrażeń, które funkcjonują powszechnie o takich postaciach, jakie w Drugiej rzeczywistości odgrywają. Skalsky to postać z komiksu noir,
z kwadratową szczęką, złamanym nosem, z wrednym życiorysem, lubiąca wredną whisky
i zanurzona we wrednym otoczeniu. Z drugiej strony Robin, odwrotnie, to trochę uosobienie komiksowej superbohaterki. Seksi, odziana w obcisłą skórę, umiejąca posługiwać się zarówno swoim ciałem jak i bronią, oraz ratująca Toma z każdej opresji. Jedyną postacią tak naprawdę i do końca prawdziwą, a zarazem liryczną, jest Susan. Ale z oczywistych względów nie mogłem jej wzorować na sobie! To samo dotyczy Toma, gdyż chciałem jednak, żeby był on bohaterem pozytywnym. A gdybym wyposażył go w moje cechy charakteru, to wyszłoby zupełnie odwrotnie. :-) Ale zdaję sobie sprawę, że takie wyposażanie bohaterów we cechy własne, bądź znanych sobie osób pomaga w wykreowaniu pełnokrwistych bohaterów. Dlatego teraz, pisząc następną książkę, staram się to w miarę możliwości wdrożyć.


Pozwolę sobie przytoczyć fragment: „Ta myśl poprawiła mu zdecydowanie humor. Jednak coś mu wciąż nie dawało spokoju. Jakaś obawa tłukła mu się po głowie, ale nie chciała się objawić. Jakby miał zatwierdzenie. Znał to uczucie. Kiedyś nie mógł się wypróżnić przez tydzień. Nie pomagały żadne środki. Dopiero jak wsadził sobie w dupę wąż od prysznica niemal do połowy i odkręcił na cały regulator kran, puściło tak, że aż zalało mu łazienkę”,
a teraz zapytać, jak to możliwe, że w książce, która przez większą część jest niczym rozprawa filozoficzna,  pojawia się kilka takich "kwiatków". Nie sądzi Pan, że pewne kwestie tu po prostu nie pasują?
Odpowiedź na to pytanie wiąże się z odpowiedzią na pytanie poprzednie. Proszę zwrócić uwagę, jakiej postaci dotyczy ten „kwiatek”, jak i zapewne pozostałe „kwiatki”, które Pani ma na myśli.
A chodzi tu o detektywa Skalsky`ego, osobę wyjątkowo paskudną – przynajmniej takie o niej wtedy mamy wyobrażenie – zanurzoną w wyjątkowo paskudnym świecie flaków i fucków. Ale co ważniejsze, zarówno ta osoba jak i ten świat nie są prawdziwi! I tu tkwi sedno, bowiem te „kwiatki” dotyczą jedynie świata nierzeczywistego, w którym wszystko jest zaprogramowane. Ten „wąż od prysznica”, ta „dupa”, i to co „zalało łazienkę”, to w rzeczywistości tylko neutralny strumień bajtów. Szereg znaków bez smaku, zapachu, koloru i moralności. Wygenerowana dla konkretnego celu – wykreowania paskudnego świata i wywołania negatywnych emocji do tej postaci. Dlatego suwak właściwości został tu przesunięty ma maxa. A skoro, jak wspomniałem wyżej, Druga rzeczywistość jest imitacją pierwszej tylko bardziej, to zdarzenie, którego opis Pani cytuje rzeczywiście miało kiedyś miejsce. Opowiadał mi o tym znajomy wiele lat temu i postanowiłem tę opowiastkę wykorzystać w nieco przerysowanej, „drugo-rzeczywistej” postaci. 

Czy boi się Pan, że świat ulegnie zagładzie przez rozwój technologiczny? 
To staje się coraz bardziej prawdopodobne.Nie jestem tu jakimś ekspertem, ale myślę, że że prędzej czy później jakaś katastrofa jest to nieunikniona. A na im wyższy wchodzimy poziom, tym upadek będzie boleśniejszy. Jest sporo ostrzeżeń. Właśnie samochód autonomiczny zabił pierwszego pieszego. Zmarły niedawno Stephen Hawking uważał że sztuczna inteligencja to największy wynalazek ludzkości, ale i najgroźniejszy. To tak jak z tą przysłowiową strzelbą
z pierwszego aktu, która w końcu musi wystrzelić. Hawking dawał ludzkości jeszcze 1000 lat, ale boję się, że jakiś kataklizm nastąpi wcześniej. To nie musi być całkowita zagłada, ale może jakaś awaria, która zmieni życie na Ziemi. Wymaże dane, konta, hasła dostępu i wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa.

"Druga rzeczywistość" jest debiutem. Czy w planach są kolejne powieści?
Tak, zacząłem pisać kryminał. Współczesny, dziejący się w Lublinie, mieście z którym jestem związany od momentu rozpoczęcia studiów. Zawsze chciałem się zmierzyć z tym gatunkiem, gdyż wymaga on wyjątkowej precyzji w budowaniu i rozwiązywaniu intrygi. To dla mnie nowe doświadczenie, bo – inaczej, niż w Drugiej rzeczywistości - muszę tu trzymać się w miarę twardo ziemi i tej pierwszej rzeczywistości. Ważne są procedury, realia, specjalistyczna wiedza. Choć, jak zdążyłem się zorientować, przeglądając kilkadziesiąt współczesnych kryminałów, na szczęście
i tutaj jest duża przestrzeń dla wyobraźni autora i sporo swobody w poruszaniu się po tych tematach. Mam nadzieję, że prędzej czy później uda mi się go skończyć, no ale… To trochę pewnie potrwa, bo na co dzień normalnie pracuję i piszę jedynie w wolnych chwilach, o które w dzisiejszych czasach jest trudno.

Wiemy, że Dan Brown przesiaduje w bibliotekach, archiwach, przegląda badania, dużo czyta, by pisać. A jak wyglądało zbieranie materiałów do pisania "Drugiej rzeczywistości"? Podobnie czy nie?
Druga rzeczywistość jest w większości wykreowana całkowicie przeze mnie, powstała w mojej wyobraźni. Nie musiałem posiadać jakiejś szczególnej wiedzy, przeryć kilku ton ksiąg, żeby napisać tę powieść. Jeśli coś wymagało sprawdzenia, robiłem to na bieżąco, w internecie. Dotyczyło to zwykle jakiś szczegółów: wyglądu ulic w Stanach na Street View, informacji z ilu komórek składa się człowiek, gdzie mogą być rozmieszczone arsenały nuklearne w Rosji czy elektrownie w USA, wreszcie w jakich godzinach latają samoloty do Nowego Yorku. Pisząc, czasem nachodziły mnie takie refleksje, że gdyby nie internet, to nie dałbym chyba rady skończyć tej książki. Bo jednak takie szczegóły w tym przypadku były bardzo istotne. Jako takie kotwice rzeczywistości. Nie jestem omnibusem i nie wyobrażam sobie siebie ślęczącego godzinami
w jakiejś czytelni. Pamiętam takie miejsca ze studiów i pamiętam jak nie lubiłem atmosfery tam panującej. Tak naprawdę jedynym istotnym zagadnieniem, nad którym się mocniej pochyliłem, była postać filozofa, którego przywołuję w powieści, a o którego istnieniu wie naprawdę niewiele osób. Bo o ile wszyscy słyszeli o Nietzschem, to o Philippie Mainländerze już z pewnością nie.
A to nie mniej tragiczna postać, a może nawet bardziej. Najbardziej konsekwentny nihilista, który do tragicznego końca wcielił w życie swoje poglądy. I to właśnie jego filozofia pozwoliła mi znaleźć wyjście z dylematu: jak pokonać coś wszechmocnego i niezniszczalnego, skoro to coś jest właśnie wszechmocne i niezniszczalne, czyli nie można tego pokonać! Ale tutaj także nie ślęczałem
w bibliotece, tylko kupiłem książki, w których była omawiana myśl i życie Mainländera - zresztą także przez internet.

Czy przed napisaniem książki był Pan wcześniej w jakiś sposób z nimi związany?
Do tej pory skupiałem się na sztukach wizualnych i performatywnych: teatr, film, reportaż telewizyjny i reklama. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku :-) miałem epizod współpracy
z wydawnictwami, ale podziemnymi. Ilustrowałem książki, na przykład pierwsze polskie wydanie „Obsługiwałem angielskiego króla” B. Hrabala. Wydałem też wtedy, pod pseudonimem Paweł Księski, tomik „Wiersze i rysunki”. Na poważnie pisać zacząłem kilka lat temu, ale opublikowałem te powieści w formie do czytania online na swojej stronie: mathiasz.pl. To „Zapiski Dobrego Łotra” - powieść dygresyjna dla dorosłych, oraz cztery książki dla dzieci, z których dwie zostały wyróżnione w konkursie „Książka przyjazna dziecku” dla książek niewydanych, organizowanym przez Muzeum Zabawy i Zabawek w Kielcach.

Czy kiedykolwiek myślał Pan o pisaniu jako sposobie na życie?
Nawet jeśli do tej pory tak myślałem, i taką miałem nadzieję, to teraz, po Pani recenzji, straciłem wszelkie złudzenia i szanse na to! A tak na poważnie: oczywiście, ale w innym, niż powszechne rozumienie tego terminu znaczeniu. Sposób na życie w sensie „życia z pisaniem”, to tak, jak najbardziej. Lecz w sensie „życia z pisania”, to nie. Nie znam polskich realiów w tym temacie, ale podejrzewam, że to dotyczy tylko bardzo nielicznych przypadków. Jeśli ja miałbym rzeczywiście
o czymś takim myśleć, to już raczej chyba w przyszłym życiu.


Andrzejowi Mathiaszowi bardzo dziękuję za poświęcenie chwili na rozmowę. Życzę dalszych sukcesów!

1 komentarz:

Pisząc komentarz wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych.