czwartek, 20 września 2018

PRZEDPREMIEROWO "PĘKNIĘTA KORONA"




Rzecz dzieje się w 1273 roku w Krakowie. Nad brzegiem Wisły zostaje odnalezione ciało. Już na pierwszy rzut oka widać, że ma się do czynienia z brutalnym morderstwem. Rycerz Jaksa, który odnalazł ciało, przybywa do klasztoru Dominikanów, by spotkać się z Gotfrydem - jednym z braci. Prosi go o pomoc w identyfikacji ciała i odnalezieniu sprawcy. Niestety, ani jedno ani drugie, nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać. Trup jest tak zmasakrowany, że nie sposób rozpoznać tożsamość ofiary. Jedyną wartą uwagi wskazówką są nietypowe buty i pionek szachowy schowany w sakwie. Mężczyźni postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i rozwiązać zagadkę brutalnej napaści. Do brata Gotfryda i rycerza Jaksy przyłącza się Lambert z Myślenic - szlachcic drobnego znaku, a jednocześnie wybitny fechmistrz. Poszukiwania trwają w najlepsze aż w końcu cała trójka dociera do owianego złą sławą zamku Lemiesz. Tam, ku swojemu zdziwieniu, dowiadują się
o kolejnym podejrzanym zgonie. Ciało rycerza zostało zwęglone podczas odprawiania pogańskiego rytuału przed obrazem, którego sam ogień bał się tknąć...

O co chodzi? Czy Gotfryd, Jaksa i Lambert mają do czynienia z jakimiś nadprzyrodzonymi mocami? Komu mogą ufać? Czy będą w stanie odkryć prawdę dotyczącą morderstwa i osobliwej śmierci? A może... one są ze sobą powiązane?

"Pęknięta korona" to dobry średniowieczny kryminał. Od razu widać, że autorowi zależało na jak najbardziej wiarygodnym odwzorowaniu czasów, w którym rozgrywa się akcja jego powieści. Wystarczy spojrzeć na opisy miejsc, do których trafiają bohaterowie. Są tak szczegółowe, że bez żadnych problemów możemy je sobie doskonale wyobrazić. Jednak autor miał jeszcze trudniejsze zadanie do wykonania, któremu oczywiście podołał. Mam na myśli język, którym posługują się bohaterowie. Wcale nie nowoczesny, nieco archaiczny, świetnie pasujący do XIII- wiecznego Krakowa. Jednak z językiem powieści wcale nie jest aż tak sympatycznie. Owszem, jest coś, co zasługuje na oklaski, ale i coś, co trzeba zganić. Mam na myśli troszkę sztywne dialogi. Wydaje mi się, że autora tak pochłonęło skupienie nad tym, by doskonale odzwierciedlić okres, w którym dzieje się akcja, że zapomniał nadać dialogom nieco charakteru i sprawić, by były płynniejsze.

Jeśli zaś chodzi o fabułę książki to jestem miło zaskoczona. Nie spodziewałam się, że natknę się tu na wątek paranormalny i to naprawdę dobrze poprowadzony. W dodatku nawiązujący do ludowych wierzeń, a chyba wszyscy kochamy mitologię słowiańską i nasze przerażające strzygi. Powieść ma więc swój mroczny, nieco duszny klimat, w którym po prostu się zakochałam i dałam się porwać przygodzie. Całość śledzi się z naprawdę dużym zainteresowaniem, choć momentami brak tu porządnego zwrotu akcji i szybszego, bardziej emocjonującego tempa.

A jednak "Pękniętej koronie" udało się sprawić, że jestem zadowolona z lektury. Uwielbiam książki z akcją rozgrywającą się wieki temu, a uzyskanie takie klimatu wcale nie jest proste i domyślam się, że wymaga naprawdę dużego ogromu pracy - od researchu aż po zachowanie najdrobniejszych szczegółów. Grzegorz Wielgus już od początku intryguje czytelnika, co jest dla mnie niezwykle istotne w książkach tego gatunku. Później jest trochę mniej zaskoczeń, ale wszystko wynagradza fabuła. Średniowieczni detektywi, brutalne morderstwa i słowiańskie upiory. To musi i brzmi fantastycznie! Polecam! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisząc komentarz wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych.